10 mar 2014


Na pierwszej stronie naszych albumów rodzinnych znajduje się zdjęcie, które uwiecznia najpiękniejszy moment w życiu każdej mamy: kiedy to po dziewięciu miesiącach oczekiwania i godzinach bolesnych skurczy porodowych wreszcie zobaczyła swoje maleństwo i mogła je do siebie przytulić. Takie zdjęcie znajduje się również w albumach mam we Włoszech: widać na nim wyczerpaną kobietę, trochę potarganą i bez makijażu, ale jednocześnie bardzo szczęśliwą i czule tulącą swoje maleństwo. Na pozór nie ma większych różnic pomiędzy Polką a Włoszką, a jednak tutaj rodzi się inaczej. 


Moje pierwsze spotkanie z włoskimi matkami miało miejsce przy okazji kursu przedporodowego, który tutaj odbywa się w ramach świadczeń opieki zdrowotnej i jest całkowicie bezpłatny. Znalazłam się w pokoju z kilkunastomami kobietami w zaawansowanej ciąży i nagle uświadomiłam sobie, że pomimo moich 29 lat, byłam z nich najmłodsza. Wszystkie pozostałe były po trzydziestce, a niektóre, o zgrozo, dawno już zgasiły czterdzieści świeczek na urodzinowym torcie! Możnaby pomyśleć, że akurat tak mi się trafiło, ale to nie był przypadek, że na moim kursie średnia wieku była wyższa niż się spodziewałam. Według statystyk Włoszki są najstarszymi matkami w Europie: co trzecia rodzi pierwsze dziecko mając ponad 35 lat (Euro-Peristat). I nikt się tutaj nie dziwi, że czterdziestolatka karmi dziecko w poczekalni u kosmetyczki tuż przed poddaniem się zabiegowi odmładzającemu. Tutaj bardziej bulwersującą wiadomością jest rodząca dwudziestolatka, bo przecież to wbrew naturze, ona sama jest jeszcze dzieckiem, więc jak sobie poradzi jako matka? 

Dziewczyny po studiach myślą raczej o tym, gdzie, a zwłaszcza z kim, spędzić weekend niż o zakładaniu rodziny. To jest w ich życiu taki absurdalny okres przejściowy: rodzice nadal pomagają im finansowo, a często zapewniają też wikt i kwaterunek, ale one mają już swoje dochody. Z jednej strony mają więc więcej pieniędzy niż dotychczas przy kieszonkowym, ale z drugiej strony, najczęściej są na stażu lub innych dziwacznych formach umowy o pracę i nie zarabiają wystarczająco, żeby się usamodzielnić. Kolekcjonują więc torebki i  buty, a wieczorami, po litrach mojito, również facetów. Nie wszystkie oczywiście. Są też dziewczyny, które na serio myślą o karierze, więc nieważne czy piątek, świątek, czy niedziela, siedzą przed komputerem i wytrwale pracują by zasłużyc na wymarzony awans. W każdym razie tylko niewielki procent dziewczyn przed trzydziestką zastanawia się nad wychodzeniem za mąż i rodzeniem dzieci. 

Źródło

Wracając natomiast do szkoły rodzenia, nauczono nas oczywiście niezbędnych technik oddechowych i różnych pozycji porodu, mających na celu uśmierzenie bólu i ułatwienie dziecku “wyjścia na świat”. We Włoszech kobieta ma prawo rodzić jak chce: na leżąco, na siedząco, na czworaka czy na stojąco, a nawet w wannie. To ona decyduje co, jak i kiedy. I wszystko to jest wliczone w państwowe usługi zdrowotne, nie trzeba płacić żadnych extra za rodzenie po ludzku. Powiem więcej, przyszły ojciec może spędzić u boku rodzącej nawet cały okres porodu i zgodnie z najnowszymi trendami, tutaj się tego od niego wręcz oczekuje. On daje partnerce poczucie bezpieczeństwa i intymności, pozwala zapomnieć o szpitalnym otoczeniu, w którym kobieta mogłaby czuć się zagubiona. Między partnerami tworzy się naprawdę bardzo silna więź, a te trudne ale jednocześnie tak bardzo emocjonujące chwile niesamowiecie zestalają ich związek.  

Jednak pomimo wymienionych powyżej wszelkich wygód i udogodnień, z których mogą korzystać bezpłatnie kobiety rodzące we Włoszech, wiele z nich decyduje się na znieczulenie nadoponowe, a coraz więcej planuje dzień porodu ustalając datę cesarskiego cięcia “na życzenie”. Według ostatnich danych rodzi w ten sposób 30-33% Włoszek, czyli średnia podobna jak w Polsce.  Wspólną charakterystyką jest też fakt, że co prawda lekarze oficjalnie są niechętni przeprowadzeniu zabiegu chirurgicznego, ale zawsze znajdzie się jakiś znajomy znajomej, który zatwierdzi nieprawidłową pozycję płodu i konieczność operacji.

A co dalej? Po kilku dniach spędzonych w szpitalu, Włoszka wraca do domu i czeka na nią trzymiesięczny urlop macierzyński. Tak, drogie panie, tylko trzy miesiące! Ewentualnie można wykorzystać kolejnych 6 miesięcy fakultatywnych, płaconych 30 % wcześniejszego wynagrodzenia, ale o rocznym urlopie macierzyńskim nikt nawet tu nie marzy. Zanim więc dziecku zdąży wyjść pierwszy ząbek, jego mama jest już w pracy, a on spędza dzień z dziadkami albo w żłobku.


W sumie więc nie wiem, czy lepiej jest rodzić w Polsce czy we Włoszech, nie jest moim zamiarem ani ocena kobiet, ani ich stosunku do rodziny, porodu i macierzyństwa, ani tym bardziej polityka prorodzinna obu krajów. Przytaczam tylko fakty, które widzę we własnym otoczeniu i o których czytam w prasie, mając nadzieję, że każdy na ich podstawie wyrobi sobie własną opinię, do której wyrażenia gorąco zapraszam w komentarzach pod niniejszym tekstem.

Kamila

0 komentarze:

Prześlij komentarz